Flak, guma, dziura w dętce: przekreślacz planów, komplikator życia, źródło przygód i wiedzy technicznej.

Plan

Od kilku dni było dość ciepło i nawet padał deszcz, który z ulic zmył piasek i sól. A ponieważ wcześniej planowaliśmy już z Agnieszką wypad w góry - zaplanowałem na te 2 dni urlop. Odwilż niestety przekreśliła plany. Wczoraj było prawie 14°C więc postanowiłem zrobić sobie nieco dłuższą wycieczkę na motocyklu, przy okazji załatwiając sprawy w Laskowej.

Transalp stał w garażu nieodpalany od ponad półtora miesiąca. Odkąd pamiętam musiałem co tydzień podpompować oba koła - z tyłu schodziło dość szybko, z przodu wolniej. Nawet kupiłem zestaw dwóch dętek, żeby móc to na szybko kiedyś wymienić. Nie mogłem mieć przecież pojęcia w jakim stanie jest dętka w środku. A nie mam gdzie trzymać rozgrzebanego motocykla. Nie zdziwiło mnie więc 0.4 atm z tyłu i 1.6 przodu bo przyniosłem nawet kompresor z samochodu. Dobiłem szybko oba koła do 2 atm i w drogę.

Wiatr

Autostradą do Bochni jechało się nudno, droga czysta i sucha, choć na zjazdach w losowych miejscach piasek. Słońce pojawiło się tylko chwilowo. Mocny boczny wiatr poza ekranami - przyjemnie obserwować jak się zachowuje motocykl w takich sytuacjach.

Potem podobnie do Laskowej tylko jeszcze więcej piasku i wilgoci. Trochę kropił deszcz. Na Kamionnej śnieg tylko na trasie narciaskiej. Odwilż pełną parą.

Problemy

Załatwiłem co miałem załatwić i już mam wsiadać na Transalpa gdy widzę flaka. W sumie nic dziwnego, dobrze tylko, że nie podczas jazdy gdzieś w szczerym polu bo nie wożę pompki ze sobą. Wróciłem do Kazka, z którym załatwiałem wcześniej sprawę i poprosiłem o dostęp do kompresora. Dobiłem do 2.5 atm i usłyszałem wyraźny syk uchodzącego powietrza. Wyraźny! Flak powrócił po minucie. Kazka puściłem do jego interesów, a sam usiadłem na spokojnie myśląc jakie mam opcje:

  1. Owszem wożę ze sobą zestaw narzędzi, ale nie zapasową gumę. I nie mam zestawu do lepienia dętki. I to takiej dużej dętki! Jest godzina 14, chmurzy się, po 15 miał tutaj padać deszcz.
  2. Szczęśliwie dętkę miałem w domu letniskowym teściów - tylko 20 km, ale dojazd zajmuje ponad godzinę - trzeba tam jechać dwoma busami. Całość pewnie 3h - wrócę z dętką na 17.
  3. Kilometr dalej był ponoć wulkanizator ale dętkowe koło motocykla to nie bezdętkowa opona samochodu. Nie wiem czy dętka w ogóle nadaje się do naprawy bo powietrze uchodziło z głośnym sykiem koło wentyla.

Wybrałem opcję najbardziej przygodową. Zostawiłem motocykl pod balkonem Kazka, ściągnąłem spodnie od kombinezonu (szczęśliwie miałem pod spodem normalne jeansy) i razem z kaskiem wsadziłem do kufra. Dwoma busami dotarłem do celu. W sumie to na 100% nie byłem pewny czy kilka miesięcy temu na pewno zostawiłem tam dętkę. Na szczęście była na miejscu.

Pokora

Wracałem już po 16 i widząc, że czas mnie goni, machałem już na stopa każdemu przejeżdżającemu samochodowi. To ciekawe doświadczenie - dawno nie jeździłem stopem. Chyba ze 20 lat. Nie widuję już ludzi łapiących stopa na drogach. Idąc teraz drogą na przystanek busa zastanowiło mnie to. Fakt, prawie każdy może mieć teraz samochód - to żaden luksus. Zatrzymywanie stopa stawia stopowicza w dość ciekawej sytuacji zależności od łaski kierowcy. Kierowca może się łaskawie zatrzymać ale nie musi. Stopa można łapać klasycznie, po polsku - machając łapką. Można też badziej nowocześnie: trzymając rękę z wyciągniętym kciukiem. Ale obie sytuacje są bardzo upokarzające. Czuję to już przy pierwszym samochodzie, kolejnym, intensywność upokorzenia nie zmniejsza się z ilością pojazdów. Bez znieczulenia nawet nie zaczynam liczyć ile ich przejechało. W końcu podjeżdża bus i za 4 zł jadę ciepłym pojazdem w którym jestem tylko ja i kierowca. Gdy wysiadam pod Limanową jest już półmrok, dość chłodno i wilgotno, jeszcze nie pada ale blisko. Na kolejnym przystanku pusto, przypuszczalnie dopiero co odjechał bus - nie ma rozkładu ale w Internecie można znaleźć kiedy odjeżdżają z Limanowej busy do Krakowa. Kolejne samochody przejeżdżają obok, ignorując moje pokorne machanie. Jest już prawie ciemno, dopóki nie włączą się lampy pewnie nikt nie stanie bo nie wiadomo czy typ nie trzyma noża w kieszeni. Potem po całkowitym zmroku, nawet przy świetle sodówki i tak ciężko bedzie złapać stopa. Noc to noc. Pewnie bus przyjedzie szybciej. Ale podjeżdża samochód i od razu staje na przystanku, kierowca opuszcza szybę i drze się ze środka “Witam, witam kolegę motocyklistę!”. Tomku z Rzeszowa, przepraszam chyba zapomniałem twojego imienia. Tłumaczy, że przejechał koło mnie ale zauważył odblaski i skojarzył górę kurtki motocyklowej więc zawrócił na najbliżyszm skrzyżowaniu, objechał rondo i tak jedziemy razem do Laskowej. To ciekawe - poczucie wspólnoty tak zbliża ludzi, że skłonni są wyjść ze swojej strefy komfortu, swoich planów i zdobyć się na poświęcenie. Motocyklista motocykliście, ksiądz księdzu, adwokat adwokatowi. Ale człowiek człowiekowie nie.

To upokorzenie bycia ignorowanym jest bardzo odświeżające. Mało mam okazji do upokorzenia się. Zwłaszcza do takiego branego świadomie z wyboru. Pokora nie jest moim przymiotem. Warto nad tym popracować.

Powrót

Kolejny kurs ciepłym pojazdem - na zewnątrz już zimno. Gdy wysiadłem z samochodu Tomka okazało się, że wysiadłem za wcześnie. Po ciemku nieznana okolica wygląda inaczej, skrzyżowania są podobne. Była chyba 18 gdy dotarłem do motocykla.

Kazek na zakupach, ale wróci. Postawiłem motocykl na betonie, na centralce, tak żeby światło reflektora z czujnikiem ruchu przy domu Kazka oświetlało mi motocykla z jednej strony. Z drugiej strony świecę sobie ładowarką USB z wbudowaną latarką LED. Może świecić całymi dniami. Mam wszystkie potrzebne klucze żeby ściągnąć koło. Robię to pierwszy raz i po głowie krążą mi myśli o tym ile miałem obaw przy naciąganiu łańcucha w pierwszym motocyklu.

Strachy

Miałem kiedyś pożyczoną Hondę CBF500. Z wypożyczalni. A ponieważ wykręciłem na tym z 1500 km, łańcuch trochę się naciągnął i smętnie wisiał. Znałem procedurę ale obawy dotyczyły zbieżności koła, określenia stopnia naciągu (w Internecie były szczegóły) i braku centralki w tamtym motocyklu. Podobne obawy miałem też kiedyś demontując koło w swoim nowym rowerze. Rower miał hamulce hydrauliczne - nie wiedziałem jak to ogarnąć. Jeszcze potem podobna obawa przy odpowietrzaniu hamulców - ten sam rower. Acha, podobne odczucia przy rutowaniu telefonu z Androidem, strach przed zcegłowaniem. Suma summarum jest to strach przed zepsuciem drogiej zabawki. Przed dojściem do punktu w którym dalej nie można już nic zrobić i nie można wrócić już z powrotem bo nie wiadomo jak. Bo się zapomniało, bo nie zrobiło się zdjęcia, nie zapisało się. Podobnie z tym kołem - wcześniej miałem nawet obawy co do tego jakim momentem mam dokręcić śrubę z kołem. Rama przecież aluminiowa, a nuż coś urwę, zmiażdżę. Trzeba mieć wyobraźnię, a ona produkuje strachy. Dlatego gdy pierwszy raz regulowałem naciąg łańcucha w Transalpie zrobiłem to z kluczem dynamometrycznym. Dało mi to komfort i pewność. Pewność oznacza brak strachu - że koło odpadnie, że za mocno itp. Lęk wzmacnia się z wiekiem i chyba rodzi się z doświadczenia.

Szaleństwo

OK, odstawiłem strachy i całkiem sprawnie zdemontowałem koło. Nawet zrobiłem zdjęcia markerów naciągu. Doświadczenie i strach przed porażką. Pewne problemy z wyrwaniem zranciałej tarczy hamulcowej z objęć klocków. Podważyłem klocki i dało radę. Próbuję ściągnąć oponę - totalna klapa. Guma opony sztywna, przecież to opona letnia. Twarda jak kamień, nie chce wyjść poza rant obręczy. Mam ładne klucze o obłych kształtach, ale tutaj jest potrzebna łyżka do opon! I to długa łyżka - bardzo długa, taka co zedrze tą oponę poza obręcz. Kazek ratuj - dzwonię zapytać do której ten wulkanizator. Kazek mówi, że nie ma problemu bo ma łyżkę w garażu, będzie za pięć minut. W garażu ciepło, łyżki długie ale o niebezpiecznie ostrych krawędziach. Nie ma nic innego, Kazek ma wprawę, zdziera oponę w 5 minut - bardzo sprawnie mu to idzie. Ja nadaję się tylko do tego, żeby znaleźć dziurę w dętce. Jest po zewnętrznej stronie, wcale nie przy wentylu. Rozryckana dookoła, musi być coś wbite w oponę. Rzeczywiście jest! Drut, coś jak spinacz biurowy, nie widać z zewnątrz ale wystaje od środka. Podważam, Kazek ciągnie cęgami i wychodzi.

Wpakowanie wentyla do środka do jakieś szaleństwo. Gruba dętka, krossowa, sztywna guma. Biedzę się z 10 minut - Kazek się lituje i sam wkłada w ciągu minuty choć ma grubsze palce. Jak on to robi? Potem już sam wkłada resztę gumy i nakłada oponę. Chyba chce się mnie już pozbyć.

Pompuję do 2 atm. I znowu syk! Syczy jak diabli. Dziurawa dętka od nowości? Jeszcze jeden gwóźdź w środku? Czy Kazek tą swoją ostrą łyżką wyrwał dziurę w dętce? Sam to zrobiłem wielokrotnie. Nowa dętka w rowerze, przyszczypana przy wkładaniu i druga dziura. Nie zajadę do Krakowa z takim sykiem przecież. Uchodzi przy wentylu znowu. Dobijam do 3 atm, może się dziadostwo uszczelni. Nie uchodzi. Hm, spuszczam do 2 atm, nie uchodzi. To muszą być resztki powietrza między dętką i oponą. Szybko nabite kompresorem, powietrze nie miało gdzie ujść. Uciekało koło wentyla.

Finał

Montuję koło na motocykl. To już jest proste. Walczę jeszcze z naciągiem. Bo mimo iż ustawiłem jak poprzednio, jest za mocno. Potem, po drodze, po 20km staję jeszcze raz koło domu teściów, żeby w świetle lampy poprawić naciąg. Szkoda zajechać łożysko wałka zdawczego. Ostatnie sprawdzenia, motocykl odpala, wylewnie dziękuję i żegnam się z Kazkiem. Zupełnie nieznajomy człowiek. Właściciel wypożyczalni nart. Aga coś tam zostawiła w zeszłym roku, po to tylko przyjechałem. Poświęcił mi z godzinę i udostępnił garaż i narzędzia. To nawet więcej niż wziąć stopowicza.

Powrót

Droga z Laskowej przez Łososinę i w lewo na Stare Rybie to tragedia. Pada deszcz, asfalt się świeci od odbitego światła reflektorów, oślepia mnie każdy mijany samochód. Bez długich nie widzę drogi, muszę zwalniać do 30km/h. Za mną kolejka samochodów na wąskiej górskiej drodze z niezmiennie podwójną ciągłą. Trzymam się środka pasa bo nie wiem co mnie czeka przy krawędzi jezdni. Od Rybia nie pada, droga dalej mokra i śliska. Tylne koło blokuje się bardzo szybko, na przedniej klamce trzymam tylko 1 palec, żeby mnie nie podkusiło. Przedni hamulec nawet na mokrym hamuje znacznie lepiej ale nie podczas zakrętu.

Dojeżdżam do Krakowa i choć nie zmarzłem czuję zimno. To co zmokło szybko schnie nawet w ciemnościach wilgotnego, mglistego i śmierdzącego krakowskiego powietrza. Poza butami - te zostają brudne i mokre, wilgotne w środku pomimo, iż z membraną Gore. Motocykl szybkie mycie na myjni, garażowanie. Koniec przygody. Opona twarda.

Pomyśleć tylko

Ciekawe jest to pierwsze uczucie, które pojawia się gdy sprawy wymykają się spod kontroli. Gdy pojawia się flak, a ja wiem, że trzeba ostro improwizować i zdać się na innych. Na Tomka, Kazka, na pogodę i niepogodę. Że będę w domu później w ogóle. Że motocykl zostanie tu, a ja tam. Nikt mnie nie uratuje, spędzę czas inaczej niż zaplanowałem, “stracę” czas. Że wrócę inaczej niż miałem. Że będzie inaczej niż chciałem.

Ale przecież wcale nie oznacza, że gorzej - tylko inaczej. To był ten jeden z niewielu razy, gdy zdałem sobie sprawę, że to co się dzieje jest częścią przygody i wcale nie muszę pisać scenariusza od początku do końca.

Można było to zrobić lepiej.

  1. Mogłem od razu pójść z kołem do gumiarza. Pewnie zrobiłby to szybko i wcale niedrogo.
  2. Wracać mogłem w sumie przez Żegocinę i Trzcianę. Pewnie by mnie mniej zlało i jechałbym krócej.